Reboot pierwszej drużyny superbohaterów Marvela to już trzecie podejście Hollywood do tego tematu. O filmie w 1994 roku nie warto wspominać. Druga próba charakteryzowała się zatrudnieniem Chrisa Evansa (Kapitan Ameryka) oraz Jessici Alby. Znów nie wypaliło, ale sequel był jeszcze gorszy. Za trzecim razem miało być już o niebo lepiej. A jak wyszło?
Pierwszym i zarazem największym problemem tego filmu jest chęć dokładnego przedstawienia bohaterów. Ewidentnie miał to być pierwszy film z serii, dlatego większość czasu to gadki o wszystkim i o niczym. Geneza superbohatera zdaje egzamin, gdy mamy do czynienia z jedną postacią (Spider-Man, Kapitan Ameryka, Iron Man i tak dalej). Przy czterech osobach nie mogło się to udać. Po prostu.
Nastoletni Reed Richards wraz z kumplem Benem Grimmem stworzyli urządzenie do teleportacji obiektów, a przy tym odkrywają inny wymiar. W ten sposób Richards zostaje zwerbowany przez dr. Franklina Storma do badań na większą skalę i tym samym na scenie pojawiają się Sue Storm i Johnny Storm oraz Viktor von Doom, który od samego początku wiadomo, że zostanie Dr. Doom – głównym złym. Ten ostatni z racji nazwiska nie mógł być nikim innym, więc po cholerę twórcy zmarnowali 15 minut (film trwa 90), aby kombinacje, aby później pojawił się „niespodziewany” zwrot akcji?
Bohaterowie się poznają, robią badania, każdy ma parę minut dla siebie i gdy już dostają swoje moce – mija 2/3 seansu. Nie ma czasu na sceny akcji, bo za moment trzeba pokazać finałowy pojedynek. Coś takiego miałoby sens w pilocie serialu, a nie w kinowym filmie, na którym ludzie chcą świetnie się bawić zajadając popcorn.
Motywacje Dooma są sklecone tak naprędce, że jego dążenie do zniszczenia świata nie ma najmniejszego sensu. „Zniszczę Ziemię bo nikt mnie nie kocha” czy jakoś tak. Idiotyzm.
Sam finałowy pojedynek to raptem kilka scen, ale fajnie wykorzystano moce F4. W Avengers strasznie podobała mi się współpraca pomiędzy bohaterami i to samo mamy tutaj, ale na o wiele mniejszą skalę. Efekty szału nie robią, bo jest ich bardzo mało. Głownie oglądamy laboratoria i izolatki medyczne. Jedynie Human Torch (Ludzka Pochodnia) wygląda fenomenalnie w płomieniach. No i jeszcze nieźle prezentuje się The Thing, który jest większy niż w poprzednich filmach.
-
FABUŁA - /10
0/10
-
RYSUNKI - /10
0/10
-
PRZYSTĘPNOŚĆ - /10
0/10
Warning: Illegal string offset 'Book' in /home/geeklife/domains/geeklife.pl/public_html/wp-content/plugins/wp-review-pro/includes/functions.php on line 2358