Przyszedł czas na pożegnanie Milli Jovovich i jej męża, reżysera Paula W. S. Andersona z serię Resident Evil. Pierwszy film z serii, okazał się bardzo dobrą ekranizacją gry. Był pomysł, był klimat i była wierność marce. Świetne wrażenie kompletnie spieprzył drugi film, ale nie był on najgorszy. Każda kolejna odsłona pokazywała, że dno i 10 metrów mułu nie jest szczytem nieudolności i można dokopać się jeszcze dużo głębiej. Tym optymistycznym wstępem dochodzimy do tekstu właściwego, czyli recenzji Resident Evil: Ostatni Rozdział. Zapraszam.
Głupi ten, co myślał, że ostatnia scena Resident Evil: Retrybucja, będzie zarazem sekwencją otwierającą szósty film. Owszem, dostajemy rzut okiem na Biały Dom, a raczej na jego zgliszcza. Nie zdecydowano się wytłumaczyć, co wydarzyło się, że Waszyngton to już jedno wielkie pogorzelisko. Ale co tam, ważniejsze, że wiadomo, co z bohaterami… Ups, może nie do końca. Ani przez sekundę nie widzimy Leona S. Kennedy, Ady Wong, czy Jill Valantine. Zginęli? Uciekli? Nie wiadomo. Nie ma ich i już, po co roztrząsać…
Jest za to Alice, która łazi po zgliszczach, zmaga się z latającym B.O.W. (Bio Organical Weapon) aż wreszcie trafia na komputer, na którym widzi Czerwoną Królową – sztuczną inteligencję, która sterowała Ulem z pierwszej części. Okazuje się, że Czerwona królowa obeszła swoje oprogramowanie i nie jest już zła. Wyjawia Alce, że w Ulu znajduje się lekarstwo mogące zniszczyć Wirusa-T i tym samym uwolnić świat od zombie i potworów. W skrócie – przez 15 lat nikt nie wpadł na pomysł, że serum może być dokładnie w tym samym miejscu, skąd wziął się wirus. Najciemniej po latarnią, ale bez jaj. Naprawdę, nie znalazł się scenarzysta potrafiący wymyśleć, coś bliższego logice?
Dalej nie jest wcale inteligentniej. Czerwona Królowa przekazuje Alice licznik, który informuje, że tylko godziny dzielą świat od śmierci ostatniego człowieka. Tak, licznik pokazujący ile osób jeszcze żyje i z każdą minutą odświeża swoje dane. Tysiące ludzi umiera jak w zegarku, by zmieścić się w czasie oszacowanym przez system.
To jeszcze nie wszystko. Głównym przeciwnikiem Alice jest Dr. Isaacs – pokonany i zabity w poprzednim filmie. Spotkanie Alice ze swoim wrogiem wygląda tak:
– Zabiłam cię
– To był mój klon
– Aha
Serio! Żeby było śmieszniej po pewnym czasie Alice wpada na Claire Redfield i dialog jest bardzo podobny:
– Myślałem, że Isaacs nie żyje
– Ja też
I wszystko jasne. Resident Evil to świat opanowany przez różne wariacje na temat zombie, potwory i trzymającą nad wszystkim swoją łapę zła korporację. Znam markę, jestem świadomy jej dziwactw, aczkolwiek odrobina zdrowego rozsądku jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Przy tym filmie nawet fabuła Resident Evil 6 wygląda jak dzieło Oscarowe. Co najmniej. Fabuła jest kretyńska do tego stopnia, że przez większość filmu wydawało mi się, że scenarzysta robił sobie jaja z reżysera, aktorów i przede wszystkim widzów. A potem przypomniałem sobie, że scenarzysta jest też reżyserem…
Najgorsze jednak, że Anderson postanowił namieszać w lore części pierwszej. Historia miała zatoczyć koło, kulminacja miała rozegrać się w Ulu w Racoon City. I spoko. Po co jednak przeczyć wydarzeniom jakie mieliśmy w pierwszym filmie? Po co wplątywać w to wszystko Weskera i Isaacsa? Po co opowiadać historię Czerwonej Królowej? Po co niszczyć jedyny film z tej serii, który był naprawdę dobry? Po co?
Jeśli myślicie, że Resident Evil: Ostatni Rozdział nadrabia akcją i spektakularnością to bardzo się przeliczycie. Akcji jest mało, nawet bardzo mało. Natomiast jeśli już jest to nie robi żadnego wrażenia. Najmniejszego. Kamera trzęsie się jak wyciągnięta z akwarium sardynka, montaż jest koszmarny, a bohaterowie rzucają beznadziejne one-linery. Szczytem debilizmu jest gigantyczny wiatrak w kształcie logo Umbrelli, który się włącza i wciąga bohaterów. Pomysł na poziomie Looney Toons…
Resident Evil: Ostatni Rozdział jest niczym najgorszy koszmar – nie chcesz żeby kiedykolwiek się powtórzył. Idiotyczna fabuła to dno pod kilometrem mułu. Także olanie bohaterów, którzy pojawili się w kulminacji poprzedniego filmu to pokaz ignorancji „twórców”. Mocny kandydat to miana najgorszego filmu w historii bez podziału na kategorie.
PS. Wstawiam 1/10, bo nie mam przygotowanego szablonu 0/10…
-
FABUŁA - /10
0/10
-
RYSUNKI - /10
0/10
-
PRZYSTĘPNOŚĆ - /10
0/10
Warning: Illegal string offset 'Book' in /home/geeklife/domains/geeklife.pl/public_html/wp-content/plugins/wp-review-pro/includes/functions.php on line 2358