Nie odkryję Ameryki pisząc, że jestem wielkim fanem Kinowego Uniwersum Marvela i jeszcze większym fanem Strażników Galaktyki, za przeniesieniem, których na wielki ekran odpowiada James Gunn. Pierwszy film to największe pozytywne zaskoczenie 2014 roku i niesamowita świeżość w superbohaterskim kinie. Kontynuacja to chyba najbardziej oczekiwany przeze mnie film 2017 roku (bardziej niż Spider-Man: Homecoming i Thor: Ragnarok), dlatego też w kinie pojawiłem się na premierowym pokazie. Moja recenzja filmu Strażnicy Galaktyki vol.2.
Akcja rozgrywa się w 2014 roku, czyli zaledwie kilka miesięcy po pierwszym filmie. Strażnicy Galaktyki pokonując Ronana zyskali wielką sławę, więc są chętnie zatrudniani w charakterze najemników przez przedstawicieli różnych ras i kultur. Jednak, przez lepkie łapki Rocketa, z bohaterów bardzo szybko zmieniają się w poszukiwanych zbiegów, za których wyznaczona jest wysoka nagroda. Nieoczekiwanie z pomocą przychodzi im EGO (Kurt Russel) przedstawiający się jako ojciec Petera Quilla (Chris Pratt).
Pomiędzy Strażnikami Galaktyki vol.2. a Avengers: Infinity War będziemy mieli czteroletni przeskok w czasie.
To właśnie szeroko pojęta „rodzina” jest motywem przewodnim drugiej części. Pierwszy film zarysował pochodzenie wszystkich postaci, więc tym razem Gunn postanowił pogłębić ten wątek. Star-Lord poznaje ojca, Gamora (Zoe Saldana) mierzy się z siostrą Nebulą (Karen Gillan), Drax (Dave Bautista) odnajduje ludzkie uczucia za sprawą Mantis (Pom Klementieff), a Rocket (Bradley Cooper) i Yondu (Michael Rooker) próbują udowodnić sobie, że są kimś więcej niż tylko hałaśliwymi i niegodnymi zaufania, dupkami. Relacje pomiędzy bohaterami i ich wewnętrzne rozterki spychają na drugi plan główną oś fabularną. Dość powiedzieć, że wątek przewodni stanowi może ze 20% tego trochę ponad dwugodzinnego filmu.
Czy to źle? Zależy czego oczekujecie w kinie. James Gunn dostał wolną rękę przy tworzeniu sequela i widać do na każdym kroku. Film praktycznie w ogóle nie nawiązuje do MCU, chociaż po cichu liczyłem na jakiś wstęp do Avengers: Infinity War, czy chociażby Thor: Ragnarok. Ba, nie ma nawet Thanosa odgrywającego pewną rolę w pierwszym filmie. Po Szalonym Tytanie zostało tylko wspomnienie napędzające siostrzaną rywalizację Gamory i Nebuli. Jest to film, który stawia na czysty fun i nie przejmuje się sporą dawką absurdu, czy scen rodem z kreskówek. Mnie kupiło to luzackie podejście i naprawdę solidna dawka akcji, humoru i pięknych widoków, ale zdaję sobie sprawę, że dla wielu będzie to film przekombinowany, a humor zupełnie nieśmieszny.
Trzeba bowiem pamiętać, że częściej od błyskotliwych tekstów a’la Tony Stark usłyszymy proste suchary w wykonaniu Rocketa i Draxa. Co ciekawe Rocket nie otrzymał zbyt wielu zabawnych scen. Oczywiście, gdy już mieliśmy go na ekranie to działo się sporo i często było zabawnie, ale względem pierwszej części gadatliwego szopa było sporo mniej. Rolę rozbawiacza publiczności otrzymał zaskakująco Drax. Dave Bautista był bohaterem wielu kapitalnych dialogów, a jego słaba gra aktorska tylko podkreślała postać Niszczyciela. Również fantastycznie wypadła jego relacja z uczącą się o ludzkich zwyczajach Mantis. A Mały Groot? Jest i kradnie dla siebie kilka scen. Wideo otwierające film jest genialne, a pewna akcja w więzieniu Łowców potrafi rozbawić do łez. Humor sytuacyjny jest bardzo często przegięty. Śmieszne sceny, jak wspomniałem wyżej, przypominają absurdalny humor z kreskówek. Rozciąganie twarzy pod wpływem przeciążeń, rzucanie przeciwnikami ponad korony drzew, czy kompletnie nie przejmujący się niczym Groot są tutaj na porządku dziennym i nikogo nie powinno dziwić takie podejście twórców.
Mimo bardzo humorystycznego klimatu, wielu widzów zaskoczy bardzo emocjonalna końcówka drugich Strażników. Gunn zaserwował bardzo wzruszające zakończenie. Mimo, że od kilkunastu minut wiemy jak to się skończy, to udało się chwycić za serce nawet największych twardzieli. Szczerze nie spodziewałem się, jak to zostanie rozegrane.
Strażnicy Galaktyki pojawią się w przyszłorocznym Avengers: Infinity War, ale James Gunn dostał już zielone światło na stworzenie vol.3.
Strażnicy Galaktyki zachwycili muzyką. Ścieżka dźwiękowa składająca się z utworów z lat 80. niesamowicie szybko i mocno wpadała w ucho oraz zaskakująco dobrze komponowała się z klimatem sci-fi. Dość powiedzieć, że 3 lata po premierze, dalej słucham tego kapitalnego soundtracku podczas biegania. W kontynuacji muzyka odgrywa równie, o ile nie ważniejszą rolę. Scena otwierająca film to praktycznie teledysk z tańczącym Grootem, a walka z gigantyczną ośmiornicą jest tylko tłem dla wyginającego się patyczaka. Walkman występuje tutaj bardzo często, a sam Kurt Russel opowiada o swoim życiu cytatami jednej z piosenek. Kapitalna rzecz!
Nie wychodźcie z kina zbyt wcześnie, ponieważ na obejrzenie czeka aż 5 scen po napisach.
Czas na podsumowanie. Strażnicy Galaktyki vol.2 to ten sam film, który zachwycił trzy lata temu. Dla jednych będzie to bardzo bezpieczny i nie próbujący niczego nowego sequel, dla drugich powrót fantastycznych postaci i jeszcze lepszej zabawy w rytmie cudownej muzyki. Jeśli nie zrobił na was wrażenia pierwszy film, nie łudźcie się, że „dwójka” to zmieni. Jeśli natomiast, tak jak ja, od dawna odliczaliście dni do premiery to wyjdziecie z kina uradowani, z uśmiechem od ucha do ucha.
-
FABUŁA - /10
0/10
-
RYSUNKI - /10
0/10
-
PRZYSTĘPNOŚĆ - /10
0/10
Warning: Illegal string offset 'Book' in /home/geeklife/domains/geeklife.pl/public_html/wp-content/plugins/wp-review-pro/includes/functions.php on line 2358