Trzydzieści lat temu Frank Miller stworzył komiks, który na nowo zdefiniował postać obrońcy Gotham. Batman: Powrót Mrocznego Rycerza to dzieło wybitne, jakże inne niż dotychczasowe opowieści komiksowe. Dziś, trzy dekady później Miller powraca z trzecim rozdziałem, który ma być odkupieniem win za słabe przyjęcie części drugiej. Recenzja komiksu Batman: Mroczny Rycerz – Rasa Panów.
Historia tego opasłego albumu kontynuuje wątki z dwóch poprzednich historii. Frank Miller (Sin City, Mroczy Rycerz, 300) i Brian Azzarello (100 Naboi) postanowili stworzyć opowieść dla fanów ich twórczości nie siląc się na restarty dla nowych pokoleń. Od wydarzeń z drugiego tomu minęło trzy lata. Batman po raz kolejny zapadł się pod ziemię, a przestępczość Gotham przeżywa swój renesans. Ubierająca ciuchy Batmana Carrie Kelley twierdzi, że Bruce zmarł w wyniku odniesionych ran…
W rzeczywistości Wayne żyje, ale jego stan nie pozwala mu wrócić do dawnego życia. Zasłużona i wymuszona emerytura musi jednak poczekać. Lara, córka Supermana i Wonder Woman prosi Atoma, by ten pomógł pomniejszonym i uwięzionym w butelce mieszkańcom Kandor, głównego miasta nieistniejącego od dawana Kryptonu. Gdy Atom osiąga sukces, nakręcenie energią naszego Słońca Kandorczycy pod wodzą szalonego Quara postanawiają podbić Ziemię. Tytułowa Rasa Panów daje mieszkańcom prosty wybór – wydać swoich bohaterów, a przybyszów czcić jak bogów albo zginąć. Prawdziwy Batman musi wrócić, ale tym razem ma przeciwko nie tylko Kryptończyków, ale również zdesperowanych mieszkańców Ziemii.
Całość składa się z osiemnastu zeszytów. Dziewięć z nich opowiada główną historię, a dziewięć to uzupełniające ją tie-iny. Czy czuć tutaj ducha legendarnego komiksu i legendarnych twórców? I tak i nie. Kameralność opowieści o starzejącym się, ale ciągle potrzebnym Batmanie ujmowała od pierwszych stron. Kontynuacja rozbuchała to na wielką skalę, która nijak nie przypominała pierwowzoru. I chociaż nie mam nic do niesławnego drugiego tomu, to liczyłem na kolejną bardzo osobistą historię z życia doświadczonego Bruce’a. Miller i Azzarello poszli inną drogą i dostarczyli rozbuchany do granic przyzwoitości, iście hollywoodzki sequel. Przeciwko armii Kryptona staje cały świat, więc mamy tu potężne armie, wielkich wojowników, lasery, bomby atomowe i wśród tego wszystkiego dziadka poruszającego się o lasce. Trochę to wszystko przegięte.
Z drugiej jednak strony to w dalszym ciągu specyficzny styl Millera. Ponura i posępna atmosfera, poczucie beznadziei, odważne decyzje i budowanie klimatu poprzez świetnie skomponowane scenki telewizyjnych wywiadów i smsowych pogawędek. Miller potrafi, w tylko sobie znany sposób, urealnić swoje historie. Mimo tych laserów, kosmicznych zagrożeń i tym podobnych, wszystko sprawia wrażenie autentyczności. Superman, jego córka, Amazonki, Flash – niby nie powinni pasować do wykreowanej postaci starego Batmana, a jednak wkomponowały się znakomicie.
Wspomniałem o dziewięciu tie-inach uzupełniających Rasę Panów. Pojawiają się one pomiędzy kolejnymi księgami głównej historii. Co ciekawe, są tak wpasowane, że nie zaburzają odbioru. Zeszyty przybliżają nam Larę (córkę Supermana i Wonder Woman), Amazonki, Atoma, czy Hala Jordana, Zieloną Latarnię, który utracił swoją moc. Fantastycznie uzupełniają całość i nigdzie nie czuć, że są fillerami. Wielki plus.
Nie sposób nie wspomnieć o części artystycznej albumu. Odpowiedzialni za stronę graficzną Andy Kubert raz Klaus Janson zrobili wszystko, aby komiks wyróżniał się na tle konkurencji. Przerysowane postaci i bardzo grube kontury tychże przywodzą na myśl prace z lat 80. ubiegłego wieku. Osobiście jestem fanem kreski stawiającej na realizm, ale Rasa Panów w zaproponowanym stylu sprawdza się znakomicie. Surowe otoczenie i równie surowe twarze bohaterów podkreślają klimat, a przez brak jaskrawych barw całość nie przywodzi na myśl futurystycznej opowieści. Wygląda to równie zaskakująco, co intrygująco.
Batman. Mroczny Rycerz: Rasa Panów nie jest arcydziełem na miarę Powrotu Mrocznego Rycerza. Frank Miller poszedł inną drogą i zafundował nam sequel dużo bardziej widowiskowy. Na szczęści dalej czuć ducha mistrza, jego dbałość o szczegóły i talent do tworzenia nowych wyzwań dla Mrocznego Rycerza. Gdyby nie zbyt bezpieczna końcówka, byłoby oczko wyżej.
Egzemplarz do recenzji dostarczyło Wydawnictwo Egmont