Trzeci sezon Banshee miał teoretycznie czystą kartkę. Główny wątek dwóch pierwszych serii został zakończony, zawiązano jedynie wątki poboczne, które wiadomo było, że zostaną szybko rozwiązane. Co w takim razie się stało, że seria trzecia po prostu pozamiatała? I z bardzo dobrego serialu zrobił się NIESAMOWITY? O tym w recenzji. Zapraszam.
Tekst zawiera lekkie spoliery
Rabbit nie żyje, ale życie w Banshee nie staje się prostsze. Hood wraz z kolegami z posterunku na własną rękę wymierzają sprawiedliwość zabójcom Emmeta. Tymczasem Chayton powraca do miasteczka, aby zemścić się na Proctorze za zabójstwo wodza Kinaho. W międzyczasie Hood odwiedza wojskowy Camp Genoa, gdzie przypadkowo zauważa 10 milionów dolarów, leżące sobie w wojskowym skarbcu. Ściąga, więc Hioba i zaczynają planować wielki skok.
To jedynie zarys scenariusza jaki przygotowali twórcy na trzeci sezon. Wyszli za założenia hollywoodzkich producentów blockbusterów. Sequel musi być zawsze szybszy, lepszy, większy w dowolnej kolejności. W Hollywood nie zawsze się to sprawdza, natomiast w Banshee to strzał w dziesiątkę. Odcinki mają niesamowite tempo i oferują miażdżącą ilość zwrotów akcji. Poważnie, każdy epizod dziesięcioodcinkowej serii to kapitalna, przemyślana i odważna historia. Twórcy nie poszli na kompromisy w wyniku czego możecie spodziewać się wielu śmierci nawet wśród obsady, która była z nami od początku.
Ilość wątków może przytłoczyć, a nie wspomniałem o wszystkich. Pojawia się agent FBI, który przejrzał Hooda, co się wydarzy? Zobaczcie. Pamiętacie syna prawdziwego, szeryfa Hooda? Ukrywał się przed gangsterem, któremu buchnął kasę. I co? Ów gangster pojawia się w Banshee po swoją kasę.
To i tak nic. Proctor ma na głowie żądnego krwi Chaytona, a w dodatku jego matka umiera, a Rebecca próbuje zarządzać jego interesami. DZIEJE SIĘ!
Wspominałem o Camp Genoa i 10 milionach. Obozem zarządza Stowe, który zdążył dobrze poznać Carrie (if you know what I mean). Stowe to twardziel jakich przez serial przewinęło się sporo, ale ma też łeb na karku i szybko kojarzy fakty. Naprawdę solidny przeciwnik dla bohaterów. Wśród nowych postaci wyróżnia się Bunker – były neonazista z dziesiątkami faszystowskich tatuaży na ciele. Dołącza do ekipy szeryfa, a jego wątek kładzie podwaliny pod kolejny sezon. Pozostałe nowe twarze nie mają zbyt dużego znaczenia dla fabuły.
Dobra, wiemy, że historia trzeciego sezonu jest kapitalna. Wiecie co jest najciekawsze? To nie ona jest najjaśniejszym punktem trzeciej serii. Są nim sceny walki! Banshee zawsze był brutalny, zawsze sceny walki robiły wielkie wrażenie, ale to co zaserwowano nam w tym roku bija na głowę nie tylko seriale, ale i dziesiątki hollywoodzkich produkcji. I nie ma w tym krzty przesady. Odcinek 3, gdzie dochodzi do konfrontacji dwójki znanych bohaterów to szczyt szczytów w tworzeniu choreografii. Jedyne co przychodzi na myśl oglądając tę potyczkę to azjatycki The Raid tylko bez tego całego kung fu w tle. Po prostu ociera się o geniusz. A gdy już po nim ochłoniemy dostajemy kolejny majstersztyk w postaci epizodu zrealizowanego w postaci found footage. Kilka kamer rozmieszczonych w różnych miejscach i w ten sposób obserwujemy poczynania bohaterów. No i finał. Finał, który ma wszystko. Finał zamykający główny wątek sezonu, finał zapowiadający mocną czwartą serię, finał emocjonalny, finał widowiskowy. Mistrzostwo świata!
Udało mi się uniknąć większych spoilerów, a łatwo nie było. O Banshee mógłbym opowiadać non stop. Pierwszy sezon traktowałem jako odskocznię od bardziej skomplikowanych produkcji. Drugi przywiązał mnie do siebie fajnymi bohaterami i ciągle zmieniającą się dynamiką. Trzeci to już prawdziwa jazda bez trzymanki, gwarantowany wielokrotny opad szczęki. Serial zaplanowano na pięć sezonów, więc jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem jeszcze przez dwa lata będę się emocjonował. Poprzeczka została zawieszona niebotycznie wysoko, a i tak liczę, że za rok będzie jeszcze lepiej. Można? Warto? Nieee. TRZEBA OBEJRZEĆ!
FABUŁA - /10
0/10
RYSUNKI - /10
0/10
PRZYSTĘPNOŚĆ - /10
0/10
Warning: Illegal string offset 'Book' in /home/geeklife/domains/geeklife.pl/public_html/wp-content/plugins/wp-review-pro/includes/functions.php on line 2358
Człowiek odpowiedzialny za wszytko, co tutaj widzicie :) Mąż, gracz, ojciec - w dowolnej kolejności. Fan Marvela i DC, uwielbia Netflixa i HBO, lami w bijatyki i multiplayerowe strzelanki, a o 2. w nocy lubi poczytać książki.