Opis oficjalny brzmi:
Oto Gideon Crew – błyskotliwy oszust, wysokiej klasy włamywacz, genialny umysł.
Gideon miał zaledwie dwanaście lat, gdy był świadkiem rozstrzelania swojego ojca – wybitnego matematyka, oskarżonego o zdradę stanu.
Postanowiłem się temu bliżej przyjrzeć. Recenzja w rozwinięciu.
Szczerze mówiąc kierowałem się tylko pierwszym zdaniem przytoczonym na początku. Nie czytałem reszty streszczenia, żeby nie psuć sobie zabawy. To był niestety błąd…
Okazało się, że nie jest to książka o skokach rabunkowych na znane muzea, banki czy coś w ten deseń.  Zaczyna się zachęcająco. Crew żyjący żądzą zemsty za śmierć ojca wciela w życie plan pomszczenia papy. Jest kilka ciekawych motywów, ale… udaje mu się dokonać zemsty już w pierwszych rozdziałach opowieści. W zasadzie nie wiem po co był cały ten długaśny prolog przedstawiający historię ojca jeśli wszystko skończyło się zaraz na początku. Później mamy przeskok w czasie i…

… Gideon zostaje 'wynajęty’ do przejęcia tajemniczego ładunku mającego pojawić się w USA za parę godzin. Tajemniczą przesyłkę przywiezie ze sobą z Chin gość nazywający się Mark Wu. Oczywiście nie wszystko idzie gładko i Gideon musi ścigać się z czasem, z CIA i chińskim mordercą na zlecenie.

Drugi wątek stanowiący pozostałe 90% opowieści nie ma nic wspólnego ze wstępem czego nie do końca kapuję. I po raz kolejny pytam po co ten przydługi wstęp się pojawił. Jakieś preludium do kolejnych części? Wszak pojawiła się już druga książka z Gideonem.

Ślepo zaufałem mojemu ulubionemu duetowi. Spodziewałem się całkowitego odcięcia od świata związanego z Pendergastem. Czegoś bardziej przygodowego niż kryminalnego. Mam wrażenie, że autorzy nie bardzo wiedzieli na co postawić. Tak jakby chcieli stworzyć drugiego Pendergasta i jego przeciwieństwo zarazem upchnięte w jednej postaci. Nie wyszło. Pendergast jest tylko jeden!

Nie ma w tym thrillera, nie ma przygody. Jest słaba opowiastka sensacyjna ze średnio zrealizowanymi zwrotami akcji. Dziwi mnie również zastosowanie przesadnie łagodnego języka. Nie to żebym namawiał do najczęstszego używania wszelakich odmian fak, ale twardy język często uwiarygadnia dramatyczne wydarzenia. Przykładowo pojawia się gość rozpruwający ludzkie gardła za pomocą własnych kciuków, a bohaterowie używają zwrotów 'o, do diaska’, 'co, u licha’ itp. Jakoś niewiarygodnie to brzmi…

Książka ogólnie słaba, przewidywalna, nie wyróżniająca się niczym szczególnym wśród wielu jej podobnych. Przeczytać można, zachwycić się nie bardzo. Ja jestem rozczarowany.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz komentarz
Napisz swoje imię

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.